czwartek, 29 stycznia 2009

Tęsknota za wiosną jako inspiracja...

W klimacie vintage, ale zroszone świeżością, która jest atrybutem wiosny, przywilejem nowonarodzonych pąków, mżawki z nieba i trawy spod stóp... oto Retro Charms, które powstawały w zeszłym tygodniu, kiedy 'wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni' a ja zamiast realizować ambitną listę planów, którą stworzyłam jeszcze przed wyjazdem dzieci w stonę gór musiałam pogodzić się z tym, że we władanie wzięło mnie przeziębienie... i będę w domu... I choć ból zasznurował mi gardło na dobre, reszta organizmu wołała by zrobić nową listę - z jedną pozycją: własnym zdrowiem... Rozsądnie się dostosowałam. Zdążyłam jeszcze kupić trzy cebule hiacyntów - a potem miałam duuuuużo czasu by obserwować jak wzrastają ich liście a w końcu wykluwają się kwiaty... Wiosenne preludium. Memento vitae.
Stworzyłam w końcu Retro Charm z monogramem - można sobie zamówić amulet z dowolną literą - jak on wygląda możecie zerknąć tutaj i Retro Charm z czterolistą koniczyną. I jeszcze... ale o tym w kolejnym poście... Życzę Wam szczęśliwego tygodnia (jakbyście mieli całe kieszenie wypchane czterolistnymi koniczynami...)
i pozdrawiam -
Alicja

wtorek, 27 stycznia 2009

Cygańska dusza...

NAPRAWDĘ
kochanie uwierz
jestem tylko jedną
porą roku


za każdym razem
inną
Nie wyobrażam sobie świata bez lnów, ale taka utkana z natualności arkadia to nie jedyna ziemia obiecana, która przywołuje i pociąga moją duszę. Niczym syreny kuszą mnie połysk cekinów, mieniące się korale, złotobarwne nici... Stroje wyglądające jakby zapodziała je umiłowana córka sułtana, pachnące baśniami tysiąca i jednej nocy są moimi ulubionymi.... dekoracjami wnętrza! Mają wiele zalet: kocha się w nich słońce - kiedy promienie słoneczne omiatają szpalery cekinów teraźniejszość wygląda bardziej magicznie... Przewieszanie ich w coraz to inne miejsca nie jest kłopotliwe nigdy, a komponowanie nowych zestawów jest przyjemne zawsze. Kupując takie feeryczne i romantyczne ubranie nie musimy kompletnie zwracać uwagi na jego rozmiar:)) I co Wy na to?
Górne zdjęcie to moja ulubiona kompozycja zdobiąca drzwi do łazienki.
A tu poniżej świąteczny pomysł, z którym się zżyłam i którego nie anulował póki co kalendarz:
I jeszcze przykłady z ArteEgo - torebki, które bycia ozdobą domu z pewnością się nie boją:)))

Ślę Wam sporo mieniących się w słońcu pozdrowień,
Alicja

piątek, 16 stycznia 2009

Piękna codzienność...


Nie nauczyłam się tego od razu... Trwało to długo... I nadal nie jest to umiejętność z tych bezwarunkowych... Ale idzie mi już całkiem dobrze...
Kiedyś - im przedmiot codziennego użytku był piękniejszy - tym głębiej taki skarb chowałam w kredensie, cieszyłam nim oko jedynie chwilami i niczym pies ogrodnika broniłam go przed... sobą samą. Rzeczy wszak tłuką się, rysują, płowieją... A skąd później wezmę równie godne zastępstwo? I tak to co radować mogło bardziej - przegrywało z tym co pośledniejsze w pojedynku o wspólną podróż przez dni...
Dzisiaj nie mam czegoś takiego jak np. porcelana na wyjątkowe okazje. Codziennie jemy z najpiękniejszych talerzy jakie mamy. Czyż każda z chwil, którą możemy spędzić z najbliższymi nie jest szczególna i niepowtarzalna? Jeśli stłucze się 'ukochana' filiżanka - nie lamentuję, bo tak naprawdę, to nic w porównaniu z prawdziwymi ludzkimi dramatami... Aż wstyd byłoby się użalać. Dostrzegając ubytek powstały w obrusie wolę go odczytywać jako zapisek pewnej historii rodzinnej... Dobrze mieć rodzinę i dobrze mieć historię... Odchodzenie w przeszłość naszych ulubionych przedmiotów, pozwolenie by powoli traciły swój blask - to wspaniała lekcja - wszystko przemija... My przemijamy... Wolę, aby zamiast sterty pięknej porcelany pozostała po mnie pamięć, że nawet z naleśnikowego dania potrafiłam wyczarować wytworną ucztę...
Życzę Wam weekendu wartego wspomnienia -
Alicja

wtorek, 13 stycznia 2009

Siedem zwierzeń...

(kiedy miałam pięć lat...)
W zabawę wciągnęła mnie Festoon...
I. Kocham kwiaty, ale kompletnie nie mam do nich ręki, ostają się tylko najbardziej zdeterminowane piękności....
II. Choć wiem, że to mało rozsądne: sportu regularnie nie uprawiam. Dlaczego skoro uwielbiam pływanie? Drobna pociecha a może w końcu światełko w tunelu rozsądku: W niedzielę całą rodziną przebiegliśmy 5 kilometrów w III Biegu Wielkiej Orkiestry Świętecznej Pomocy. Pamięć uczucia, które mi się udzieliło, kiedy trzymając się za ręcę (wzniesine w górę:))wspólnie przekroczyliśmy metę skrzętnie umieściłam w skrzyni na metafizyczne rarytasy - skarby, wobec których opisy słowne będą zawsze niewystarczające...
III. Za swój największy sukces uznaję to iż moja rodzina codziennie wspólnie zasiada przy stole w czas śniadania i obiadu... I choć bywają wyjątki taka jest właśnie Święta Reguła Rodziny R.. W kuchni obywamy się zupełnie bez sproszkowanych chemioknorrów-smakohorrorów a także soków z kartonów i szkła - nawet tych rzekomo idealnych dla dzieci .
IV. Nie oglądam telewizji. Nie mam odbiornika w salonie. Polityka jest dla mnie odleglejszą planetą niż Makemake w pasie Kuipera i jakkolwiek wygląda ta druga.... polityka jest z pewnością krainą o obliczu brzydszym. Zamiast słuchać bzdur i karmić się trutką przepychanek, którym i tak pisana jest niepamięć lat przyszłych, wolę spędzić chwilę z rodziną, z książką, stworzyć nową retro charm, delektować się słońcem za oknem...
V. Nie jestem fanką techniki. A raczej przetechnicyzowania. Systemy, konfiguracje, setki opcji ustawień, cuda typu: 'overscan adjustment', i te dziesiątki małych przycisków... A ja tylko chcę włączyć i użyć: zatelefonować, posłuchć muzyki... I kiedy patrzę np. na ludzi w najnowocześniejszych samochodach uwięzionych i bezradnych w ulicznych megakorkach - marnujących codziennie chwile które już nigdy do nich nie wrócą -nie wiem czy to technika nas oszukała czy po prostu homo sapiens sobie nie poradził...
VI. "Odgłos deszczu" - to tytuł zbioru moich wierszy, który wydałam kilka lat temu... Wiersze w blogu przy których nie podaję autora to moje dzieciny...
VII. Mój dom jest nieco szalony... Oaza dla ludzi i przedmiotów w której nie wszystko jest zawsze pod kontrolą, ale tak lubię... i nie zamieniłabym tego słodkiego chaosu na żaden inny przysmak...
Do zabawy w łańcuszku zwierzeń zapraszam Greglis.
U mnie właśnie wyszło słońce, słodkiej chwili na solarną kąpiel gdziekolwiek dziś jesteście, cokolwiek robicie - i Wam życzę,
Alicja
P.S. Radosną niespodzianką jest dla mnie post na belgijskim blogu Something White. Jeśli macie ochotę zerknijcie...

piątek, 9 stycznia 2009

Kolejny weekend...

Lubię takie piątki jak dzisiejszy - kiedy nie mam zbyt wielu pozadomowych spraw do załatwienia i niemal cały dzień mogę poświęcić na przygotowanie domu do weekendu... Wiem, że następny już będzie inny, czeka na mnie sporo pracy w Arte Ego... Ale... nie wybiegajmy zbytnio w przyszłość:))) Inauguracją weekendu była dzisiaj pizza, udało mi się także upiec ulubione smakołyki Kuby i Majki - rogaliczki z ciasta francuskiego z prażonymi jabłkami. Co prawda pracy przy nich niewiele, ale jeśli chce się zrobić jeszcze inne rzeczy... Dzisiejszy post mógłby się także zaczynać tak:.... Rzecz miała miejsce jakiś czas temu... Miały to być niezobowiązujące odwiedziny na Kole, pojechaliśmy po żeliwne wsporniki, aby dzieciom zrobić półkę nad biurkiem... Ale kto byłby tak nieczuły, by nie odwiedzić tej i owej alejki i nie pooglądać czegoś więcej poza wspornikami... Wpadł mi w oko od razu... Pośród dziesiątek innych rzeczy... Ale nie był mi kompletnie do niczego potrzebny, więc uśmiechnęłam się i poszłam dalej... Kiedy wracaliśmy ponownie zerknęłam w jego stronę... Ciekawi mnie ile... Spytaj... - poprosiłam męża. Okazało się, że niesamowicie mało... I cóż z tego skoro mi niepotrzebny... ale... już zaczęłam wyliczać zalety: piękne rzeźbienia, mebel "obrany" z farb i lakierów - czyli optymalnie:) no i nagle - właśnie teraz! - przypomniało mi się powiedzenie przyjaciółki: " Zawsze najpierw mebel kupuję a potem myślę, gdzie go postawię, nigdy nie było problemu"... I wykiełkował mały apetyt na tę z-nieba-okazję... A ja - niczym modelowy przykład z podręcznika psychologii społecznej - już uwikłałam swe coraz szybciej bijące serce.... Ale, aby Wam nie zabierać kolejnej weekendowej cennej chwili dopowiem tylko, że owa wielce atrakcyjna cena jak się ostatecznie okazało dotyczyła mebla stojącego obok....(nieatrakcyjnego wielce...:(() Dziś też wiem, że w kwestiach stołów, szaf i etażerek - przyjaciółki mogą się sromotnie mylić... Tego dnia wróciliśmy z Koła jako... właściciele kredensu, którego wcale nie planowaliśmy kupić... którego może nawet nie powinniśmy byli kupić...
.....Jutro rano targ staroci na Kole znów zatętni życiem... Jeśli wybieracie się po wsporniki, filiżankę lub stare pocztówki - bądźcie ostrożne :))) Ja zostanę w domu... ale zawsze chętnie wysłucham Waszej relacji:)
Pełnego ciepła i radości weekendu,
Alicja

wtorek, 6 stycznia 2009

Amour...


Jak wiecie bardzo lubię tworzenie retro charms. Nie tylko dlatego, iż te drobne artefakty zawsze cieszą mnie swoim widokiem. Przyczyną zasadniczą jest sam proces, gdyż wymaga skupienia i uważności. Oderwania się od wszystkiego. Podczas zeszłotygodniowych okazji do takich 'medytacji' powstały zawieszki z których jedną przedstawiam Wam nie bez przyczyny. Amour... Ufam, że miłość nie będzie odstępowała Was na krok w 2009. Miłość, jak melodia w której zgodnie brzmią uniesienie, przyjaźń, zaufanie, zrozumienie...
Marjolijn mam nadzieję, że przesyłka dotrze szybko, zanim spojrzysz na fotografię u góry... - nie chciałabym zepsuć niespodzianki....
***
P.S. Jakiemuś spóźnionemu Mikołajowi wypadła nad Warszawą nie lada przesyłka - śnieg i mróz w najlepszym gatunku. I choć nigdy nie należałam do Koła Pasjonatów Zimy w Mieście, bo niepotrzebna ta nieprzytulność minut odliczanych na przystanku i zdradliwa śliskość zamarzniętych jezdni.... I słabo u mnie z mobilizacją, gdy tradycyjne poranne wybieganie do pobliskiej piekarni staje się sportem ekstremalnym... Zapodziane rękawiczki, zmarznięte stopy.... warzywa na straganie nie wiadomo skąd... (z ogródka Pani Zimy?....) A potem jeszcze ta szaro-bura kulminacja: dywany 'paćki' - zrodzone z miejskiego kurzu i wczorajszego śniegu, leżące zawsze dokładnie w miejscach którymi przechodzisz... Jednak tym razem z pewną radosną ekscytacją spoglądam wokoło. Czyżby mój nastrój był skorelowany nie tyle z konkretnymi porami roku co z ich jakością? A może po prostu Prawdziwa Zima musi ucieszyć? Majka w swoich podwójnie ocieplanych różowych spodniach wygląda jak bombka, która urwała się z choinki i toczy się wprost tam gdzie świeży śnieg.... Sunie rano do szkoły z dozą dezaprobaty dla braku zrozumienia jej postulatu: albo mróz albo szkoła... A jej spodnie w duecie z mrozem wydają ten charakterystyczny dźwięk: szur - szur - szur... Nawet jej nie mówię, że wygląda ( i brzmi) przepociesznie, bo pewnie wzięłaby to za zniewagę... Kiedy promienie słońca dotykają śniegu - ten skrzy, jakby świat był wielkim kryształowym żyrandolem. Wszystkie Gerdy i każdy napotkany Kaj - niezależnie od wieku - mają czerwone policzki ('frycowe' Śnieżnej Krainy:)) i chodzą jakoś tak żwawiej. Może tak jak mi śpieszno im do filiżanki gorącej herbaty z cytryną?? Bo na liście argumentów dla 'nie ma jak dom' widnieje świeży wpis: autograf Zimy.